13. "Trzy kroki od siebie" - kiedy brakuje dotyku...

Hej :)

Po przerwie techniczno - antymotywacyjnej wracam w wakacyjnym nastroju aby krótko podzielić się moją opinią na temat książkowego jak i filmowego hitu "Trzy kroki od siebie".



Stella i Will poznają się w szpitalu, oboje są chorzy na mukowiscydozę. Dziewczyna z obsesją na punkcie trzymania się zasad oraz kontroli i buntownik - można się spodziewać, że na początku, delikatnie mówiąc, nie przepadają za sobą. Jednak po jakimś czasie zaczynają lepiej się rozumieć. ALE... no właśnie... z powodu choroby i zasad higieny nie mogą pokonać odległości między nimi, jaką są właśnie te trzy kroki.
Lub pięć stóp (dla fanów angielskiego tytułu).
Lub około 1,6 metra.
Jak kto woli.

Fabuła brzmi trochę jakby była przereklamowana. No wiecie, dwójka zakochanych nastolatków nie może być ze sobą (tak naprawdę) przez nieuleczalną chorobę. Ale naprawdę byłam ciekawa jak potoczą się ścieżki bohaterów. Tym bardziej, że o samej mukowiscydozie wiedziałam tyle, co było mówione na lekcji biologii przez 3, może 4 minuty. No dobra... muszę się w końcu przyznać, że duuużą zachętą, żeby się zainteresować filmem, a później książką, był Cole Sprouse - aktor znany najbardziej z netflixowskiego "Riverdale".

Wracając do mukowiscydozy, dzięki tej historii mogłam się więcej o niej dowiedzieć, czym ona tak naprawdę jest, z czym się wiąże, z czym się muszą mierzyć osoby chore. Myślę, że gdyby nie "Trzy kroki..." nigdy bym się nie zainteresowała tym tematem. A tak przynajmniej cokolwiek o tym wiem. 




Tak jak już wspomniałam, charaktery głównych bohaterów są skrajnie różne, ale z czasem jak rozwijała się ich znajomość, tak i oni przejmowali po sobie nawzajem cechy, sposoby postrzegania swojego życia, rodzin. W pewnym momencie można było dostrzec, że to Stella zaczyna się buntować wszystkiemu, co było dla niej oczkiem w głowie, a Will powoli dostrzega, że warto walczyć o swoje życie. Bardzo mi się spodobał ten zabieg, chociaż w niektórych momentach mnie to niepokoiło.
Bardzo spodobał mi się wątek Willa i jego mamy, który był w książce (a w filmie został pominięty). Matka bohatera to ten typ, na którego można się często napatoczyć przekręcając kartki, lub brnąc przez minuty filmu. Z początku wydawała się okrutna, zimna, nie potrafiła okazać uczuć swojemu synowi, co go okrutnie drażniło. Chłopak uważał, że w jej oczach jest tylko kolejnym problemem do rozwiązania i niczym więcej. Z biegiem czasu natomiast potrafimy dostrzec jakie emocje towarzyszą mamie Willa od początku potyczek z chorobą syna, jak bardzo ją to przerasta, jakie ma naprawdę intencje.

Poruszyło mnie też jak Stella obwiniała się za śmierć swojej starszej siostry, która zginęła w wypadku.
"Aż tu nagle Abby odeszła. To miałam być ja, Will.
Wszyscy byli przygotowani na moją śmierć"

W filmie określono to mianem "winy ocalałego". To smutne, że w wielu sytuacjach ludzie obwiniają się o coś, na co nie mieli kompletnie wpływu. Myśl o tym, że "to miałem/miałam być ja" dręczy takie osoby przez długi czas. Właśnie tak było ze Stellą. Między innymi w tym szukała motywacji, by walczyć z chorobą

No i oczywiście motyw dotyku - naszej pierwszej formie komunikacji Niby coś, co towarzyszy nam od samiusieńkiego początku życia do końca. Coś, co wydaje nam się oczywistą oczywistością. Ale co się z nami dzieje, kiedy go brakuje? Przytulenia, wzięcia za rękę, czy zwykłego, formalnego uściśnięcia dłoni?

Parę słów o samym filmie by się jeszcze przydało.

Jeśli chodzi o samą historię to zostały pominięte niektóre wątki. Odkryłam, że zostały one nagrane ale z całego filmu zostały usunięte - można je znaleźć spokojnie na YouTubie ;). Ale, jak doszłam do wniosku z przyjaciółką po wyjściu z kina, zostały one usunięte "z pomyślunkiem". Jedyne co usuwają, to ciekawe smaczki dotyczące bardziej bohaterów pobocznych, które można spokojnie nadrobić czytając książkę.
Gra aktorska na wysokim poziomie zagwarantowana przez wspomnianego już Cole'a Sprouse'a, (który idealnie wpasował się w postać Willa) oraz Haley Lu Richardson.
Soundtrack stworzony w większości przez Briana Tylera chwyta za serduszko, a piosenki nagrane do filmu są w spokojnym, przyjemnym klimacie i pomimo tego, że są wykonane przez różnych artystów to tworzą w miarę spójną całość. Jako, że uwielbiam muzykę filmową, to tu robota została wykonana świetnie.

Tu macie chyba najbardziej znaną piosenkę z tego filmu ;)


"Trzy kroki od siebie" mogą się wydawać kolejną, banalną miłośną bajką dla młodzieży. Powiedzmy szczerze, wiele już było i wiele będzie romansów z chorobą w tle. Ale za tą historię naprawdę polecam się wziąć. Mimo, że porusza trochę ciężki temat, jest dobrą pozycją, z którą po prostu można się zapoznać ;)



Tytuł: "Trzy kroki od siebie"
("Five feet apart")
Autorzy: Rachel Lippincott oraz Mikki Daughtry i Tobias Iaconis
Wydawnictwo: Media Rodzina
Tłumacz: Maciel Potulny
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 335







Uuu, no powiem wam, poszalałam. Aż jestem z siebie troszeczkę dumna :) Tylko mam nadzieję, że nie pisałam zbyt chaotycznie, że dało się zrozumieć to, co mniej więcej chciałam tu przekazać.

Do zobaczenia w następnym poście ;)
Berka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Hamilton" - musical powalający na kolana

Pytanie do Was - potrzebuję pomocy!

"The Greatest Showman" - dystans, tolerancja i dobra muzyka!